
AKT III, cz. 1
W telewizji
Isiewicz z partyjnym kolegą.
Relaksik w klubiku go – go.
Do miasta powiatowego
Zjechali, choć trochę tam drogo.
Bo życie jest nocne i u nich
I uciech dostarcza im nieraz,
Lecz trzeba problemy zrozumieć –
A zęby ją bolą teraz…
Z wiadomych jednakoż względów,
Niejaka cechuje ich skrytość.
Panienek konsumpcja, procentów –
Odbywa się tu incognito.
Bo rzymscy to są katolicy,
O ludu więc dbają moralność.
Liderzy lokalnej prawicy
Wszak prawą mieć muszą witalność.
Niechętni – tak wejść na ekrany…
No, toż by lewaki gadały!
Że jeden być lubi wiązany,
A drugi w śmietanie być cały.
Pisemka miejscowe posłuszne:
Nie kąsa się ręki, co karmi;
Lecz są telewizje niesłuszne,
A w nich dziennikarze są marni.
Że się porządku z tą dziczą
Nareszcie dobrego nie zrobi,
Patriotów napawa goryczą,
Frasunkiem facjaty im zdobi.
(Re- zaniechano polonizacji,
To tuby mamy reakcjonizmu;
Dostęp otwarty do infiltracji
Z USA rodem imperializmu).
Reporteżyna, co nic niewarta;
Węszy i szuka, ta gnida skryta.
„Czemu nieślubne? A czyja karta?”
Niech se lewackich zboczeńców pyta!
Dlatego lokal dobrze sprawdzony,
Mógłby prezydent palić tu skręta,
Ni ma podsłuchu; kochanki, żony,
Żadna Falenta się nie pałęta.
Właśnie Dżessika tańczy przy słupie.
Nagle Isiewicz aż podskakuje
(Exotic samba z pióreczkiem w dupie),
Że mu komóra wibruje – czuje.
I to służbowa! To zatracenie!
W klubie panienki nie wierzą oczom,
Że cieszą mu się obie kieszenie…
Gdzież człowiek pracy może odpocząć?!
A zatem trudno! Myk za kotarkę:
„Więcej numeru dać nie pozwolę!”
Huknie wódeczki ostatnią miarkę:
„Choćby sam Prezes, to opierdolę!”
A tu, przypadkiem, interes czysty;
W posłankę trafnie inwestowali:
Kwitnie na licu uśmiech służbisty –
W końcu poznali się nań w centrali!
A teraz onaż to sama dzwoni.
Chwali, cukruje i gratuluje.
Jakby wsadzony był na sto koni!
(Niemal otwarcie go emabluje).
Że taki dziarski, tak patriotyczny
(Tacy niech rodzą się na kamieniu!),
Do ministerstwa kandydat śliczny,
Przemawiać winien w szerszym imieniu.
No i dlatego się go zaprasza,
By bez ogródek i hipokryzji,
Rzekł, jak najmojsza jest prawda nasza,
W jedynie słusznej nam telewizji.
** *
Rześkie świtanie, poranek świeży.
Zbudzony z nagła – film gdzieś utracił.
Pod monopolem nieświeży leży,
Z czyimś stanikiem, za to bez gaci.
A strażnik miejski kłania się nisko,
Sądząc, że coś jest nie tak ze zdrowiem.
„Numer służbowy! Wasze nazwisko!
Ja w telewizji o was opowiem!”
Już on pokaże tej bandzie szczylów!
Trochę mu sucho i trochę mdło…
Gdzie by tu dostać można kefiru?
Zbyt mocne wczoraj parcie na szkło…
** *
Oto muz wszystkich w kupie świątynia…
Przez korytarze Isiewicz człapie.
Tu się te czary wszystkie wyczynia;
On na tę wizję się dziś załapie.
Chociaż bywalec jest i światowiec,
W Czechosłowacji był i Bułgarii,
Patrzy wokoło, zachodząc w głowę,
Jak pięknie działa to bez awarii.
Lastriko, nikle, lustra, marmury;
Kto też cudeńka wszystkie te sprawił?
Cudne tu musi życie być Kury…
Chodząc tak sobie, gębę rozdziawił.
To przecie jednak blichtru nie koniec:
Ważniejsze nawet, kogo tam spotkasz.
Zanim po jednym znanym ochłoniesz,
Już idzie inna słynna idiotka.
„Jam jest obyty, lecz ludzie prości” –
Myśli Isiewicz, mijając sławy –
Ślepliby od tych znakomitości,
Albo się zbliżyć mieli obawy.
A ja tu – proszę – gwiazda wschodząca;
Po autografy przyjdą, nie bójta;
W Słońcu Prezesa i mniejsze słońca,
A ja im na to: „Całujta wójta”;
Lecz mocna, widzi, jest konkurencja,
Lekka go trema za serce chwyci:
Te kocie ruchy i gwiazd prezencja,
Toż wszyscy tutaj – to celebryci!
>>Przerobił Kura nam ten grajdołek,
Ani nie przystąp, jak w Holyłudzie;
Choćby wysoki miał człowiek stołek,
To nie pogardziłby z nimi brudziem.<<
Idzie gracz znany w piłkę kopaną,
A zaraz za nim bóg Disco – polo,
I pani znana, że jest tak znaną,
A potem Zelnik, z lotniczą rolą.
To znowu pani, co trzecią żoną…
O! Jest podróżnik, co chadza boso!
…drugiego męża, co… no, wiadomo.
(I to po dżungli poranną rosą)
W kwiatki koszulę ma kolorową,
Głęboko w liany, w dzikusów chaty,
Niesie kulturę antygejową.
Nam zaś moralne da postulaty:
Cywilizacji zrąb jest banalny:
Prawdziwy macho – to szuka żony;
Białej kultury prymat moralny!
I – co typowe – sam rozwiedziony.
Z Partii kochanej jest stary ziomal.
A tutaj rolnik, co szuka żony.
Minął się z gościem, który nieomal,
Do Cannes w dywan był zaproszony.
Gwiazda noweli schodzi ze schodów,
Na górę wchodzi zaś kucharz znany;
A przy bufecie, z samego przodu,
Koleś, wylazłszy prosto z reklamy.
(Prawie już nawet widział Rodowicz,
Lecz szafa była to – marki Łowicz).
Budzi ten splendor piękne uczucia,
Niczem renesans Polski Ludowej,
Aże w serduszku nostalgii kłucia,
Dla – znowu przaśnej – marki krajowej.
cdn. 🙂