
Tekst ma charakter gorzko – ironiczny. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń nie jest tym razem przypadkowe. A i w głębokim poważaniu mam to, czy ktoś się tym tekstem poczuje „urażony”.
Byłem niedawno świadkiem bardzo nieprzyjemnego incydentu. Otóż na mojego sąsiada (ale z innego bloku), zupełnie bez przyczyny napadł bandzior. Tzn. tego bandziora również znam. Dobra, powiem szczerze. Wielokrotnie piłem z nim wódkę, robiłem różne interesy, dawałem zarobić spore pieniądze, samemu również osiągając z tego znaczne korzyści. Grałem z nim w siatkówkę czy piłkę nożną. Wiedziałem, że kawał z niego skurwysyna, ale z takimi też trzeba przecież trzymać i dogadywać się jakoś.Z tego co zrozumiałem łobuz rościł sobie pretensje do jakichś ziem mojego sąsiada. Ponadto uroił sobie, że sąsiad maltretuje swoje dzieci i napadając na niego stara się te dzieci przed nim ratować.
Jaka była moja reakcja NA TO zdarzenie? Oczywiście nie chciałem się za bardzo mieszać w konflikt. Nie moja sprawa w końcu. Stanowczo i jednoznacznie potępiłem jednak zachowanie agresora. Ba, zażądałem nawet, żeby niezwłocznie zaprzestał on swoich działań. Przyszli też inni nasi sąsiedzi. Ci mieszkający tuż obok, a także ci trochę dalsi. Kiwaliśmy głowami z niedowierzaniem, współczuliśmy napadniętemu, nawoływaliśmy do zakończenia bójki. Nie przynosiło to jednak oczekiwanego rezultatu. Napadnięty kilkakrotnie prosił nas o wezwanie policji. W obawie przed zemstą bandyty i odebraniem tego jako bezpośredniego ataku na niego, nie zdecydowaliśmy się NA TO. Agresor postraszył nas, że jak będziemy się za bardzo wpierdalać, to i nas wszystkich dopadnie. W międzyczasie okazało się, że z tymi dziećmi napadniętego to też zdecydowanie nie była prawda. Usłyszały co się dzieje i przybiegły. Cała trójka. Bały się bardzo, płakały, prosiły, żeby ich samozwańczy wyzwoliciel przestał. Błagały zgromadzonych sąsiadów o pomoc. Jedno z tych dzieci, śliczna sześcioletnia dziewczynka nie przeżyła. Agresor, tzn. wyzwoliciel, żeby osłabić morale dzielnie walczącego ojca pode.żnął dziewczynce gardło. Przyszło mi w tym momencie do głowy, żeby podrzucić napadniętemu coś, dzięki czemu w jakiś sposób łatwiej będzie mu się bronić. Ale z drugiej strony tak, żeby za bardzo nie rozjuszać agresora. Więc podrzuciłem sąsiadowi jakiś stary, chyba nawet przeterminowany gaz pieprzowy. Powinien być mi chyba wdzięczny? Jednocześnie napastnik za bardzo się na mnie nie wkurwił.
„Konflikt” nadal trwa, a my w gronie sąsiadów spotykamy się niemal codziennie. Raz za razem potępiamy agresora, wzywamy go do zakończenia napaści, jeden po drugim wyrażamy głęboką nadzieję, że napadnięty, dzięki swojemu nieprawdopodobnemu heroizmowi, determinacji, woli życia i odwadze odeprze atak. I zwycięży w starciu z dużo większym i wydawałoby się silniejszym przeciwnikiem. Część z nas się o to modli.